Cennik biletów wstępu i godziny otwarcia Zamku Krzyżackiego w Sztumie. Bilet normalny do zamku kosztuje 10 złotych, a ulgowy 7, Zamek jest otwarty od poniedziałku do niedzieli w godzinach 9:00 – 16:00. Z tym że w poniedziałek można wejść tylko na dziedziniec (w środku zamknięte), We wtorek wejście jest bezpłatne. Babia Góra Perć Akademików. Żółty szlak prowadzi nas najpierw wąską ścieżką po kamiennych i drewnianych stopniach. Maszerujemy wśród paproci i krzaków jagód. Aura tego odcinka szlaku jest niesamowita. Soczysta zieleń aż bije po oczach. Czujemy się jak w zaczarowanym lesie — jest pięknie i cicho. Po wygodnych kamiennych Nocne wyjście z przełęczy Krowiarki na Diablaka. (1725 m n.p.m.), najwyższy szczyt masywu Babiej Góry (Beskid Żywiecki), a także najwyższy szczyt Polski leżą Tłumaczenie hasła "Babia Góra" na angielski . Babia Góra-Babia Hora jest tłumaczeniem "Babia Góra" na angielski. Przykładowe przetłumaczone zdanie: Budowa geologiczna płaszczowiny magurskiej na południowy wschód od Babiej Góry w rejonie Lipnicy Małej. ↔ Geological structure of the Magura Nappe south-east of Babia Góra Mt. the area of the Lipnica Mała Wschód Słońca 08:02, astronomiczny południe: 11:56, Zachód Słońca: 15:50. Projekt został stworzony i jest utrzymywany przez firmę FDSTAR, 2009-2023 MeteoTrend.com - prognoza pogody w Twoim mieście i kraju. Wszelkie prawa zastrzeżone, 2009-2023. Wschodu i zachodu słońca w mieście Jastrzębia Góra. Babia Góra - najbliższy wtorek (26.09) lub środa (27.09) - wschód słońca ,zachód słońca lub wejście w ciągu dnia. Nie ma ktoś z Katowic (lub okolic) g1we. Wschody słońca potrafią być piękne. Ostatni z nich szczególnie nam się podobał. Zobaczcie jaki spektakl pokazała nam ostatnio Babia Góra. To nie był nasz pierwszy wschód słońca. Dwa lata temu oglądaliśmy go na Malinowskiej Skale z widokiem na Skrzyczne. Jednak Babia Góra (1725 metrów to zupełnie inny kaliber – ponad 700 metrów w górę to nie jest byle co, szczególnie w nocy i z dziećmi. Babia Góra – trasa Wędrówkę do góry rozpoczęliśmy czerwonym szlakiem o godzinie 1:15 w nocy z przełęczy Krowiarki. Znaki pokazują, że czas potrzebny na dotarcie na szczyt to 2,5 godziny. W nocy idzie się wolniej więc zakładaliśmy, że pójdziemy dłużej. Wschód słońca prognozowany był na godzinę 5:45 i planowaliśmy na niego zdążyć. Po godzinie i piętnastu minutach stanęliśmy na Sokolicy. Jest to jeden z wielu szczytów znajdujących się w masywie Babiej Góry, które będziemy mijać po drodze. Podejście do Sokolicy jest jednym ze stromych podejść. Dalej szlak już mniej nas męczy bo podejścia nie są tak ostre. W nocy szło się w górę bardzo fajnie, szczególnie wśród krzewów kosodrzewiny, które robiły niepowtarzalny klimat. Nie byliśmy jedynymi osobami na szlaku. Ludzie szli za nami i przed nami, a widać było ich właśnie po światłach z czołówek. Każda osoba z naszej czwórki miała własne światło, dodatkowo Wojtek miał przyczepiony do plecaka dzwoneczek. Dzwoneczek robił delikatny hałas, który z założenia miał informować zwierzęta o ludziach na szlaku. Nie ukrywamy, że mało przyjemne byłoby spotkanie z niedźwiedziem. Bo musicie wiedzieć, że w tych rejonach żyje niedźwiedź brunatny, który jest pod całkowitą ochroną. Po kolejnych dwóch godzinach stajemy na szczycie Babiej Góry. Jest godzina 4:30 i panuje nadal całkowita ciemność. Ludzi na szczycie jest sporo. Wszyscy czekają na wschód słońca. Dalej możemy oglądać niebo pełne gwiazd oraz światła z miejscowości w dole. Około godziny 5 nad ranem zaczyna się spektakl kolorów. Każdy znajduje sobie najlepszą miejscówkę do podziwiania wschodu. Punktualnie o 5:45 słońce pokazuje się na horyzoncie. Robi się już jasno. Czołówki można schować do plecaków. O 6:00 rano tak jak większość ludzi zaczynamy schodzić w dół. Robi się cieplej. Po drodze spotykamy coraz więcej ludzi wędrujących w przeciwną stronę niż my. Nie zazdrościmy im, że swoją wędrówkę będą kontynuować w upale po szlaku na którym później nie będą mieli się gdzie schować do cienia. Po 2,5h marszu docieramy na parking. Jest 8:30 i mamy jeszcze cały dzień przed sobą 😉 Oczywiście trzeba w domu potem trochę odespać, ale zdecydowanie warto było. Babia Góra była dla nas wyjątkowo łaskawa, nie było wiatru, nie było za zimno, a kolory pokazały się fantastyczne. Z pogodą trafiliśmy idealnie. Czasy przejść czerwonym szlakiem na Babią Górę w nocy z dziećmi: w górę 3:15 hw dół 2:30 h Regulacje prawne Babiogórskiego Parku Narodowego W regulaminie Babiogórskiego Parku Narodowego nie ma zakazu chodzenia po jego terenie w nocy, dlatego jeśli macie ochotę na wschód słońca na Babiej Górze to można tam całkowicie legalnie chodzić. Oczywiście wszystko musi się odbywać w granicach zdrowego rozsądku i z dokładnie sprawdzona wcześniej pogodą. Warto jest znać również możliwości swoje i swoich współtowarzyszy. Co zabrać na szlak? Podstawą w przypadku takich wypraw jest światło – najwygodniejsze pod postacią czołówki, dzięki czemu ręce nadal pozostają wolne. Poza tym przygotowanie do wyjścia na wschód słońca prawie nie rożni się od zwykłego wyjścia w góry w ciągu dnia. Trzeba mieć odpowiednie obuwie i odzież na każdą pogodę, jedzenie i wystarczającą ilość picia, dobry humor, kijki jeśli wygodniej Wam się z nimi schodzi, apteczkę, dodatkowy koc lub ubrania (jeśli będziecie siedzieć nad ranem na szczycie to może być zimno), gorącą herbatę, ulubione słodycze, sprzęt foto, podkładki pod pupę do siedzenia itd. Babia Góra, najwyższy szczyt Beskidów Zachodnich to prawdziwa sucz. Pogoda na dole może być ładna, ale na górze pomimo zapewnień pogodowych czasami wieje tak, że majtki zrywa. Poranki na jej szczycie z widokiem na Tatry należą do legendarnych i ściągają spore ilości turystów na jej szczyt. No a „suczą” nazwałem na początku ją dlatego, że część osób na jej szczyt nie dociera, a nawet zdarzają się przypadki zgonów na jej szlakach. Ale po kolei. Babia Góra jest bardzo kapryśna i w zimie i w lecie. Pomimo tego, że szlak prowadzący na jej szczyt Diablak położony jest na wysokości 1725 metrów, to dotarcie na niego jest zgubne. W 2019 roku, pewien mieszkaniec Śląska, doświadczony w zimowych wędrówkach górskich, schodząc z Diablaka, przez słabą widoczność zgubił szlak w kosodrzewinie. Niestety nie przeżył. W zimie 2020 roku, GOPR dostał naprawdę masę zgłoszeń, od turystów, którzy skrajnie zmarznięci dzwonili po pomoc, bo też zgubili szlak. Już nawet nie chcę wspominać o epickiej wyprawie morsów w 2021, gdzie skończyło się ciężkimi odmrożeniami ich uczestników. Dlatego za każdym razem gdy piszę wpis o zimowych wejściach na szczyt, za każdym razem piszę takie ostrzegawcze smęty. Swoje na zimowych szlakach już się naoglądałem. Dlatego proszę cię drogi Czytelniku, przeczytaj ten wpis do końca zanim wybierzesz się na szczyt Babiej Góry. Rzeczy które musisz mieć w plecaku – Czołówka – z uwagi, że zimą dzień trwa krócej, nigdy nie wiadomo, kiedy zjedziesz ze szlaku. – Kije Trekkingowe – bez nich nawet nie idę w góry. Jest to jedna z najbardziej przydatnych rzeczy w naszym ekwipunku. – Raki/Raczki – nie kupujcie tanich gumowych z kolcami, przy niskich temperaturach jest bardzo prawdopodobne, że guma Wam pęknie. – Mapa – zawsze noś w plecaku. Niby można na komórce, a co jeśli z zimna siądzie bateria ? – Dwie Pary Rękawiczek – jak będzie wiać 40 km/h na godzinę to mi podziękujecie – Kurtka przeciwwietrzna – zakładamy przy dłuższych postojach lub jak wieje. – Aplikacja – za darmo do pobrania. Można ściągnąć mapę offline. – Termos – Herbata na szlaku obowiązkowo. – Komin – jak wieje trzeba czymś twarz zasłonić. – Numery Ratunkowe – warto mieć w razie kryzysowej sytuacji. – Ogrzewacze do rękawiczek lub butów. Trasa : Przełęcz Krowiarki -Sokolica-Kępa- Gówniak- Babia Góra ( Diablak) Długość Trasy : 10 km ( w dwie strony ) Czas – 4/4 godzin Trudność : Zależy od pogody. Po wyjściu z kosodrzewiny może bardzo mocno wiać. Radzę uważać – nie jednego kozaka pokonała „Babia Góra” Najpopularniejszym podejściem na szczyt jest szlak czerwony z „Przełęczy Krowiarki” 1012 m. Na przełęczy jest parking, na którym możemy zostawić auto w nocy, a jak zejdziemy o poranku, to już na nas będzie czekał parkingowy. Koszt parkingu to 15 zł. Z miejscem na parkingu może być kłopot w dzień, bo w nocy jak byłem to pół parkingu było już zapełnione. A w późniejszej wędrówce na szczyt okazało się, że nie tylko ja wpadłem na pomysł podziwiania wschodu słońca na lodowym szczycie góry. Do pokonania od „Przełęczy Krowiarki” na Szczyt mamy 4,6 km z przewyższeniem 700 metrów. Normalnie taką trasę można pokonać w 2,5 godziny, ale w zimie może to wydłużyć się o godzinę ze względu na oblodzony szlak albo częste postoje na zdjęcia, jak jesteście pasjonatami fotografii. Już praktycznie na samym szczycie Na Przełęczy Krowiarki, już założyłem raczki, od początku mamy ostre podejście w lesie. Do tego dodajmy oblodzony szlak. W sumie jest to odcinek najbardziej wyczerpujący podczas wejścia na Babią Górę. Jak już dojdziecie do Sokolicy 1376 m. to można tam chwilę odsapnąć na pobliskich ławeczkach. W tym punkcie zmienia się parę rzeczy. Kończy się podejście w lesie, a zaczyna się kosodrzewina. Zaczyna wiać. Na szczęście podejście tutaj się lekko wypłaszcza i już nie ma takiego hardcoru jak przy pierwszych 300 metrach przewyższenia. W zimie idąc od Sokolicy czerwonym szlakiem można się łatwo zgubić, pamiętam, że wchodząc jeszcze w nocy, dwa razy udało mi się zboczyć ze szlaku, a zorientowałem się dopiero widząc czołówki innych ludzi wchodzących na szczyt parę metrów ode mnie. Kosodrzewina, zanika przed Kępą – punktem widokowym, z którego można dojrzeć Tatry. Ja zatrzymałem się dalej, dopiero przed Gówniakiem, szczytem na wysokości 1617 metrów, robiąc dłuższy postój. Mam idealną pogodę. Nad Tatrami widać drogę mleczną i po prostu jest to dla mnie niesamowity widok. Patrzę się na czerwony szlak w stronę Sokolicy i widzę dziesiątki czołówek innych osób, które tak jak ja chcą powitać dzień na szczycie Babiej Góry. Widok z Babiej Góry Tutaj zrzucam plecak i zabieram się za zdjęcia. Powolutku przemieszczam się w stronę szczytu Diablaka( Babia Góra), ale nie dojdę. Widoki zaczarują mnie już na „Gówniaku”. Po prostu nie będę chciał iść dalej. Jest wystarczająco magicznie. Słońce zaczyna wschodzić oświetlając powoli szczyty Tatr. Jak dla mnie niesamowity spektakl, nawet wiatr ustał i nie jest zimno. Wpadam w foto-amok, który trwa ponad godzinę. Dopiero pakuję się po wschodzie słońca i ruszam na szczyt. Na Diablaku, jestem 20 minut później i zaczyna wiać, tak że czapki zrywa. Widzę wszędzie ludzi kryjących się pod murkiem ułożonym z kamieni. Część osób zaczyna już schodzić, a ja spędzam kolejne dwadzieścia minut delektując się widokiem z najwyższego szczytu Beskidów Zachodnich, który należy do Korony Gór Polskich. Babia Góra, jak widać przyciąga fotografów 😉 Zejście na parking w Krowiarkach zajmuje od 60 do 70 minut. Zależy od tempa. Warto jeszcze się zatrzymać na punkcie widokowym w Kępie, zrobić jeszcze parę fot i w końcu czmychnąć na dół do parkingu, gdzie będzie na Was czekał Pan, który powie „dzień dobry, poproszę 15 zł za parking”. Jak podobał Ci się wpis to zobacz również na inne moje górskie wpisy w Karkonoszach, Bieszczadach czy Tatrach. Powiązane posty Teraz mówię sercu, aby sercem było; Ta noc do innych jest niepodobna.(fragment utworu grupy Maanam) To była noc do innych niepodobna. Była niemal pełnia księżyca, gwieździste niebo mrugało maleńkimi punkcikami gwiazd. Na wschodzie jaśniała Wenus. W świetle zachodzącego księżyca pożegnaliśmy noc, by zaraz potem w bajecznej kolorystyce świtu powitać nowy dzień. Mieszkańcy babiogórskiego boru okazali się nam przychylni, a szczególnie niedźwiedź, który nie był głodny, zaś chłodna Królowa okazała się być łaskawą, ale wróćmy do początku... Piątek, 28 września, godzina bus zatrzymuje się w miejscowości Zawoja-Widły. Wysiadamy. Większość domów już śpi, co zdradza ciemność w oknach. W oddali słychać szczekanie psa. Drogę rozświetla nam blask księżycowej tarczy. Do pełni już blisko, dzieli nas od niej tylko jedna noc. TRASA: Zawoja-Widły (598 m Zawoja-Składy (638 m Zawoja-Markowa (718 m Schronisko PTTK na Markowych Szczawinach (1180 m Babia Góra, słow. Babia hora (1725 m Przełęcz Brona, słow. Brána (1408 m Schronisko PTTK na Markowych Szczawinach (1180 m Sulowa Cyrhla (891 m Stary Groń (844 m Zawoja-Podryzowane (663 m OPIS: W Zawoi-Widły odnajdujemy zielony szlak. Jest zaraz przy rozgałęzieniu ulic. Ruszamy wzdłuż asfaltowej drogi. Po 20 minutach mijamy osiedle Zawoja-Składy. Tutaj na rozwidleniu dróg nasz szlak prowadzi na lewą odnogę drogi. Prawą doszlibyśmy do osiedla Zawoi o nazwie Czatoża. Lewa, biegnąca wzdłuż Marków Potoku prowadzi nas do osiedla Markowe. Docieramy do niego po 50 minutach wędrówki. Zawoja-Składy. Obelisk przy rozwidleniu dróg. W Zawoi Markowe wchodzimy do boru Babiogórskiego Parku Narodowego, gdzie księżycowe światło jest zbyt słabe, by oświetlać nam drogę. Uruchamiamy własne źródła światła. Szlak wiedzie teraz szeroką, częściowo kamienistą drogą. Podobnie jak przez osiedla Zawoi wciąż nabieramy spokojnie wysokości. Przechodzimy przez Polanę Pośredni Bór i wchodzimy na węższą drogę zwaną Zbójeckim chodnikiem. Droga zaczyna nabierać większej stromości. Po przecięciu dolinki potoku szlak dalej regularnie pnie się w górę. W końcu ścieżka zaczyna robić zakosy po zboczu. Wyprowadzają one na niewielką polankę. Po drugiej stronie polanki dołącza do nas czarny szlak z osiedla Podryzowane. Chwilę potem, o godzinie wychodzimy na Markowe Szczawiny, gdzie na wysokości 1180 m stoi budynek schroniska. Zatrzymujemy się w nim przed dalszym podejściem, korzystając z turystycznej kuchni schroniska. Schronisko jeszcze mocno śpi, ale z pewnością już za niedługo obudzi się i jego goście wyruszą tam gdzie my. Zapewne po to też przyjechali tu, tylko trochę wcześniej. Pod Schroniskiem PTTK na Markowych Szczawinach. Godzina Nie czekając na pobudkę w schronisku o godzinie wychodzimy na zewnątrz i w górnej części polany odnajdujemy żółte znaki, które kierują nas w lewo na wygodny płaj. Prowadzą wspólnie z niebieskimi znakami, aż do „skrętu ratowników”, na którym żółte znaki skręcają na lewo wprost na zbocze. Zostawiamy płaj za sobą. Kamienna ścieżka pnie się systematycznie gęstym borem, wzdłuż potoku Szumiąca Woda. Początek żółtego szlaku na Markowych Szczawinach. Nie istnieje tu coś takiego jak cisza nocna. Trzeba przyznać, że nocą las tętni zupełnie innymi dźwiękami niż w dzień. Samotna wędrówka zapewne dostarczyłaby ogromnej dawki adrenaliny, choć nawet w grupie można wzdrygnąć się na dobiegający szelest, czy odgłos łamanej gałązki. Wkrótce bór zaczyna rzednąć, mijane drzewa stają się coraz bardziej karłowate. Tarcza księżyca zaczyna być widoczna ponad naszymi głowami. Odbijane przez niego światło słoneczne oświetla nam drogę, ale nie myślimy o wyłączeniu własnych źródeł światła, które pozwalają sprawdzić to co dzieje się między leśnymi drzewami, a dzieje się tam wiele. Coś tam się rusza, a odgłosy rozlegające się echem po okolicy zdradzają rykowisko jeleni. Wkrótce wychodzimy ponad górną granicę lasu. Ścieżka wchodzi do Kotlinki Suchego Potoku. Przed nami skryte mrokiem nocy północne stoki Babiej Góry i urwiste Kościółki. Ich imponująca wyniosłość przysłoniła tarczę księżyca. Wrócił nieskazitelny mrok. Pośród ostatnich drzew, szlak skręca w lewo i pnie się ostro po kamiennych stopniach w górę przez zarośla i kosodrzewinę. Idziemy powoli, bynajmniej nie z powodu zmęczenia. Staramy się optymalnie dostosować tempo wędrówki, by nie przegrzać się. Tu jest dość ciepło, ale na szczycie może być diametralnie inaczej, co jest zjawiskiem zupełnie normalnym w przypadku kapryśnej Babiej Góry. Wszyscy o tym wiedzą, jak potrafi być zaskakująca. Pierwsze łańcuchy na Perci Akademików. O godzinie docieramy pod skały Perci Akademików. Ruszamy dalej trawersem na lewo pod skalną ścianą po wąskim, podskalnym przejściu przytrzymując się łańcucha. Potem w górę kamiennym chodnikiem i kamiennymi stopniami do następnego łańcucha pod skałami urwiska. Uwalniamy się od leśnych szmerów, zostawiamy je w dole, ale jeszcze słychać szelest poruszających się zarośli. To z pewnością jakiś zwierz, bo gdyby to byli inni wędrowcy widzielibyśmy światełka czołówek. Niebawem jednak z jednej strony mamy skałę, a po drugiej otwartą przestrzeń. Nocne wspinanie dostarcza odmiennych emocji. Nie widzimy pod nami pokonanej wysokości, ale mimowolnie ją wyczuwamy. Rozciągająca się za mrocznym dnem panorama jednoznacznie to potwierdza. Widoki (pewnie zaskoczymy) są rewelacyjne. Widać to, czego nie widać w dzień. Multum wsi i miasteczek, tysiące mrugających światełek osad ludzkich aż po kres horyzontu. Dalekosiężność tego widoku jest ogromna, mimo panującej nocy. Nigdy nie spotkaliśmy się z taką za dnia. Perć Akademików i kolejne łańcuchy. Nad urwiskiem. Dalej szlak pnie się w górę idąc skosem na lewo. Na skałach rozświetlanych światłem czołówek dostrzegamy mnóstwo długonogich pajęczaków. Cały czas wspinamy się wąską ścieżką nad skalnymi obrywami, ubezpieczając się łańcuchami. W końcu docieramy pod klamry ułatwiające wejście na pionową skałę Czarnego Dziobu. Bez nich wdrapanie się po obrywie skalnym byłoby bardzo trudne. Powyżej mamy jeszcze krótki odcinek z łańcuchem i zbocze zmienia charakter. Jest łagodniejsze i pokryte potężnymi głazami. To skalne rumowisko, w którym ścieżka naszego szlaku lubi na chwilę zaniknąć. Marsz przez rumowisko zajmuje nam przeszło 20 minut. Naskalni towarzysze wspinaczki na Perci Akademików. Przy urwisku. Łatwiejszy fragment Perci Akademików bez zamontowanych ułatwień. Wspinaczka na Czarny Dziób. Wspinaczka na Czarny Dziób. Po prawej stronie światło naszych czołówek wychwytuje z czerni białą figurkę Matki Boskiej, umieszczoną w małej grocie na wysokości 1723 m Kopuła szczytowa jest już bardzo blisko. Po paru krokach docieramy do grzbietowego czerwonego szlaku. Znajdujemy się nieco na wschód od kopuły szczytowej Babiej Góry. Skręcamy w prawo i dosłownie za moment zdobywamy szczyt Babiej Góry (słow. Babia hora, węg. Babia gura, niem. Teufelspitze; 1725 m Diablak jak go też zowią. Figurka Matki Boskiej umieszczona w małej grocie na Babiej Górze. Jest godzina Księżyc rządzi jeszcze na niebie pokrytym tysiącami gwiazd. Po południowej stronie doliny toną w bieli morza mgieł. Na północy wszystko tonie w kolorowych punkcikach świateł miast i wsi. W dzień nie widać tej rozciągłości ludzkiego osadnictwa. Nie widać też tylu mrugających czerwonym światłem kominów i masztów antenowych. Na północnym wschodzie doskonale widać rozciągłość Krakowa, a na północnym zachodzie szczególne zagęszczenie świetlnych punkcików Śląska. Lekko wieje chłodem z południa. Słychać pochrapywanie śpiących turystów, otulonych od stóp do głowy w śpiworach. Przybyli tu już wcześniej. Znajdujemy miejsce od zawietrznej pod kamiennym wiatrołapem, gdzie rozkładamy karimatę, ale nie kładziemy się. Nocny krajobraz naszych rodzimych stron oszałamia widokami. Trudno się jest mu oprzeć, tym bardziej, że przyszło nam się zmierzyć z nim po raz pierwszy. Jednak jak tylko usiedliśmy, poczuliśmy że wiatr dmie z coraz większą siłą i robi się bardzo chłodno. Otulamy się w pozycjach siedzących w śpiwory. Wkrótce robi się naprawdę bardzo zimno. Po jakimś czasie temperatura spada nieco poniżej zera, a poza kamiennym wiatrołapem porywistość wiatru jest bardzo nieprzyjemna. Nocny widok z Babiej Góry w kierunku zachodnim. Na wprost pod księżycem wznosi się masyw Pilska. Nocny widok ze szczytu Babiej Góry w kierunku północnym. U dołu widać oświetloną szosę biegnącą przez Zawoję. Silne światło po prawej na dole znajduje się pod stokiem narciarskim Mosorny Groń. Nocny widok ze szczytu Babiej Góry w kierunku Śląska. Widok spod kamiennego wiatrołapu w kierunku wschodnim. Na niebie widać Wenus. Jest godzina Przed godziną księżyc przenosi się już wyraźnie nad zachodni horyzont. Mniej więcej w tym samym czasie na przeciwległym nieboskłonie pojawia się niebiesko-granatowa poświata. Rozpoczyna się tzw. niebieska godzina. Chwilkę później pod tą poświatą, na styku z horyzontem pojawia się też wąska, czerwona łuna. Tworzą one niewielką aurę nad linią horyzontu. Księżyc jest już wyraźnie nad zachodnim horyzontem. Widok w kierunku wschodnim. Minęła Niebieska godzina trwa. Godzina Na styku z horyzontem pojawia się wąska, czerwona łuna. Na niebie nikną gwiazdy, ale Wenus jest wciąż wyrazista. Zachodzący księżyc, przyjmujący barwy brązowiejących czerwieni. Zachód księżyca. Brzask. Robi się nieprawdopodobne widowisko. Z jednej strony zachodzący księżyc przyjmujący barwy brązowiejących czerwieni, a po przeciwległej jaśniejący widnokrąg przygotowujący się na przyjęcie słońca. Jedno i drugie jest piękne i pociągające, cudowne tak, że trudno pogodzić się z tym, że w danym momencie możemy patrzeć tylko w jednym kierunku. Chciałoby się mieć oczy z przodu i z tyłu, albo może na te chwile zmienić się w kameleona i mieć niezależnie poruszające się źrenice. Po piętnastu minutach aura na wschodzie jest już kilkakrotnie szersza. Uwidacznia znajdujące się tam nieduże chmurki. Jaśnieje błękit na sklepieniu, a promieniejąca aura otoczona zostaje żółcią. Tymczasem po przeciwległej księżyc niknie, albo za horyzontem, albo w napływającej jasności ze wschodu. Niknie szarówka, giną widoczne jeszcze przed chwilą światła miast i wiosek. Na południu widać już ładny kontur Tatr, a przed nimi uwypuklają się kłęby morza mgieł. Panorama z Babiej Góry w kierunku wschodnim. Panorama z Babiej Góry w kierunku południowo-wschodnim. Z prawej widać Tatry. Tatry za morzem mgieł. Zniewoleni widowiskiem, walczymy z silnym, lodowatym wiatrem. Nie jest jednak najgorzej, a warunki pogodowe na tą porę roku są bardzo dobre jak powiadają rutyniarze nocnych wypadów na Babią Górę. Chciałoby się zjednoczyć z przyrodą i jej siłą, by nabrać mocy, zanim dzienny chaos da nam znać o sobie. Dla takich chwil, jak ta warto oddać odrobinę siebie, zapłacić trudem i zmęczeniem. Nie jest on współmiernie wysoki do wspaniałości obserwowanego zjawiska. Turyści na Babiej Górze oczekujący wschodu słońca. Magiczny czas na Babiej Górze trwa. Pojawiają się koloryzujące pomarańcze i fiolety. O godzinie barwy przybierają na intensywności. Teraz wszystko dzieje się jakby szybciej, nabiera jakby większej nerwowości, jakby miało za chwilę wybuchnąć. Gorce płoną w czerwieni, bo właśnie nad nimi znajduje się centrum gorejących barw. Płoną być może jak ongiś, gdy pozyskiwano na nich śródleśne polany do wypasu. Brzask nad morzem mgieł. Tatry o brzasku widziane z Babiej Górze. Intensyfikujące się czerwienie przenoszą się na grupkę obłoków wiszących nad horyzontem, aż w końcu o ponad gorczańskim grzbietem pojawia się rąbek tarczy słonecznej. Unosi się i rośnie z każdą sekundą. Świat ogarnia jeszcze półmrok, ale już wszyscy wiedzą, że na niedługo. W ciągu trzech minut słońce ukazuje nam całą swoją tarczę. Rozświetlają się szczyty górskie, a w doliny zaczynają wpadać ich cienie. Zawoja nie widzi jeszcze władcy dnia, podobnie jak wiele innych osad położonych w dolinach. Tam promienie słoneczne dotrą, ale jeszcze nie teraz. Robi się cieplej, ale wciąż silnie wieje. Przez ten czas niebo zabarwia się błękitem, takim, jaki znamy za dnia. Witamy kolejny dzień, piękniejszy od poprzedniego. Szczyt Babiej Góry pustoszeje. Godzina Intensyfikujące się czerwienie przenoszą się na chmury wiszące nad horyzontem. Gorce goreją. Mija godzina Gorce płoną być może jak ongiś, gdy pozyskiwano na nich śródleśne polany do wypasu. Godzina Ukazuje się rąbek tarczy słonecznej. Godzina Początek świtu. Godzina Godzina Godzina Godzina Godzina Niebo zaczyna zabarwiać się błękitem. Na szczycie Babiej Góry robi się cieplej, ale wciąż silnie wieje. Pakowanie ekwipunku. Widok ze szczytu po wschodzie słońca w kierunku południowym. Wczesny poranek na Babiej Górze. Mamy kolejny dzień, piękniejszy od poprzedniego. Godzina Szczyt Babiej Góry opustoszał. Z wierzchołka Babiej Góry schodzimy czerwonym szlakiem w kierunku wschodnim, na Przełęcz Brona. Najpierw schodzimy z kopuły szczytowej po kamiennych głazach. Jest dość stromo. W tym miejscu trzeba poświęcić dużo uwagi na to, gdzie stawiamy stopy, bo można trafić na chwiejne bloki skalne. Szlak wyrównuje się. Po lewej stronie mamy łagodne zbocza słowackie, ale po prawej przepaściste zbocza polskie, bardzo niebezpieczne we mgle. Przed nami, za morzem mgieł pokrywającym Rów Orawicki (słow. Oravická brázda) wznosi się Pilsko (słow. Pilsko; 1557 m - drugi po Babiej Górze co do wysokości szczyt górski w Beskidzie Żywieckim. Po lewej od niego ponad bielą chmur wystają grzbiety innych pasma górskich, w tym Małej i Wielkiej Fatry oraz Wielkiego Chocza. Na prawo od Pilska ciągnie się grupa Mędralowej i Pasmo Jałowieckie wznoszące się po północno-zachodniej stronie Zawoi. Na przedłużeniu naszego grzbietu mamy Małą Babią Górę (słow. Malá Babia hora; 1517 m Schodzimy w kierunku zachodnim. Przed nami widoczny jest masyw Pilska. Panorama na słowacką Orawę(słow. Orava, węg. Árva, niem. Arwa). Słowacka Orawa (słow. Orava, węg. Árva, niem. Arwa). Zbliżenie na Wielki Chocz (słow. Veľký Choč, 1608 m Szlak wiedzie już przez niską kosodrzewinę. Wiatr na tej wysokości nie jest już dokuczliwy. Przechodzimy nad urwiskami Kościółków. Spoglądamy za siebie na szczyt Babiej Góry, ponad którą słońce wisi już wysoko. Potem zostaje nam już patrzeć tylko przed siebie, wspominając przebyte niedawno szlaki. Chwilę później grzbiet załamuje się stromo w dół. Zejście na tym odcinku ułatwiają kamienne stopnie, po czym grzbiet wypłaszcza się z powrotem. Idąc pośród wysokiej kosodrzewiny docieramy na Przełęcz Brona (1408 m gdzie kończymy wędrówkę grzbietem masywu. Szlak czerwony skręca w prawo i północnym stokiem ostro schodzi do lasu, gdzie niebawem łagodnieje i prowadzi dalej po kamienistej ścieżce pod Schronisko PTTK na Markowych Szczawinach. Ponad urwiskiem Kościółków. Spoglądamy za siebie na szczyt Babiej Góry. Hala Miziowa na stokach Pilska z budynkiem schroniska, a za nią wznosi się Palenica (słow. Brts; 1343 m Przełęcz Brona (słow. Brána; 1408 m Widok w kierunku Pasma Jałowieckiego. Do Schroniska PTTK na Markowych Szczawinach docieramy o godzinie W wewnątrz trochę gwarno, tak jak zwykle w pogodne zawsze wita nas wspaniały uśmiech na twarzy pani Kasi, i pyszne śniadanie, smakujące ponad przeciętność, nie ujęte w schroniskowym menu. Dzień zapowiada się pięknie, aż szkoda, że wracamy. O godzinie zbieramy się drogę powrotną. Schodzimy innym szlakiem niż szliśmy do góry, czarnym do Podryzowanego, jednego z osiedli Zawoi. Schodzimy lasem w kierunku północno-wschodnim. Szeroka ścieżka początkowo wyraźnie obniża swój bieg, potem łagodnieje. Prowadzi przez zupełnie inny las o przewadze buków, nie przypominający gęstego boru, którym wspinaliśmy się na Markowe Szczawiny. Dróżka jest bardzo wygodna, prawie spacerowa. Jest tylko jeden bardzo stromy, ale krótki fragment, który pokonujemy zakosami po kamiennych stopniach. Znajdują się przy nim drewniane poręcze. Najtrudniejszy fragment czarnego szlaku do Podryzowanego. Kontynuujemy wędrówkę sielankowym traktem. Przechodzimy wzdłuż górnej krawędzi polany Sulowa Cyrhla, pokrywającej stoki po naszej prawej. Widać z niej północne stoki Babiej Góry. W okolicy Sulowej Cyrhli pojawia się niebieski szlak, odbijający do osiedla Zawoja-Policzne. Maszerujemy dalej leśnym grzbietem za czarnymi znakami. Wkrótce opuszczamy Babiogórski Park Narodowy i wchodzimy na stokowe łąki i pola, z porozrzucanymi zagrodami osiedla Ryzowane. Niedługo potem szlak skręca ostro w prawo i wprowadza na drogę do osiedla Podryzowane. O godzinie osiągamy szosę łączącą Zawoję z Krowiarkami, gdzie mamy przystanek busa i koniec trasy. Widok z Polany Sulowa Cyrhla w kierunku Babiej Góry. Łąki osiedla Ryzowane. Osiedle Ryzowane. Zawoja Podryzowane. Udostępnij: Dzień dobry cześć i czołem! Czas, aby przedstawić Wam najtrudniejszą, dla mnie, zdobytą górę zaliczaną do KGP w roku 2021. Babia Góra. Wielu górołazów i miejscowych nazywa ją królową niepogód. Bywa nieobliczalna, bywa trudna. W zimie często można usłyszeć wiadomości o akcjach ratowniczych tam organizowanych, a bo to ktoś się nie ubrał odpowiednio, a to stracił orientację itp. Jest to wymagający szczyt, weryfikujący pewne umiejętności, które na górskim szlaku są niezbędne. O ile samo zdobycie tej góry miałem gdzieś w głowie, nie znajduje się ona arcydaleko od miejsca, gdzie mieszkam, o tyle w internecie natrafiłem na parę wpisów na różnych blogach o wejściu na Babią Górę i podziwianie wschodu słońca stamtąd. Hmm. Brzmi jak plan. Zatem zaplanowałem wszystko, przygotowałem się pod względem sprzętu. Ale najpierw zacznijmy od trasy. Początkowo zarys trasy wyglądał tak: Początek w Przełęczy Krowiarki, czerwonym szlakiem przez Sokolicę, Kępę, Gówniaka, aby znaleźć się na Babiej (a formalnie rzecz biorąc to na Diablaku, bo tak nazywa się ten szczyt). Niebieski szlak odrzuciłem, choć ciekawy i można byłoby skorzystać z Przełęczy Ratowników, tak wejście tamtędy nocą, gdy niedźwiadki nie śpią to całkiem ryzykowny pomysł, dlatego skorzystałem z rady kolegi z pracy – Bartka i wybrałem czerwony szlak. 9. lipca 2021 roku o 22:00, pełny energii, wyruszyłem do Babiogórskiego Parku Narodowego. Po drodze wiadomo, postoje na gastro, na wypłatę z bankomatu (wstęp do parku jest płatny: normalny za 7zł, ulgowy za 3,50zł. Dodatkowo, jeśli podróżujecie autem, parking na Przełęczy Krowiarki jest płatny, kosztuje 15zł. Oczywiście, jeśli uwiniecie się szybko to ominie Was opłata za jedno i drugie). Tak się złożyło, że w regionie Śląska i Małopolski w tym okresie przechodziły bardzo gwałtowne burze. Ten dzień nie był wyjątkiem, o ile na Śląsku było w miarę spokojnie, tak w Małopolsce burze były i nie było za spokojnie. Ofc podjąłem bardzo racjonalną decyzję, że jeżeli tylko jadąc samochodem, będę widział że nie jest spokojnie i że można bezpiecznie zacząć wspinaczkę to rezygnuje. Pamiętajcie, góry nie wybaczają błędów. Nie warto ryzykować własnym życiem dla zdobycia szczytu, niezależnie czy wchodzicie na Łysicę, Babią Górę, Mont Blanc, czy Mount Everest. Co chwilę spoglądałem na aplikację IMGW, która pokazywała na radarze, że o ile nie ma żadnych chmur nad Parkiem Narodowym, tak wokół niej krąży masa burzowa, która nie wiadomo jaki kierunek finalnie przybierze. 10. lipca 2021, 01:30 – Przełęcz Krowiarki. Jestem na miejscu, widzę dużą ilość samochodów na parkingu, jak i ludzi na nim zbierających się do wymarszu. Po spojrzeniu ponownie na mapy pogodowe, radary i wszelkie możliwe prognozy na najbliższe godziny podjąłem decyzję o wymarszu. Oczywiście, zawsze w sytuacji awaryjnej zawrócę, jednakże na ten moment podejmuję ryzyko. Przełęcz Krowiarki Zebrałem sprzęt i wraz z ekipą studentów, którzy również zdobywają KGP, wyruszyliśmy na szlak czerwony, którego wejście jest po lewej stronie od szlabanu. Znajduje się tam oznaczenie szlaku, za szlabanem prowadzi szlak niebieski, a w lewo po kamiennej ścieżce idzie szlak czerwony. Znak, którego nie sposób przeoczyć, o ile pamiętaliście o zabraniu czołówki! 🙂 Do Sokolicy około godziny drogi przez las. Według mnie to chyba też najcięższy moment wejścia tym szlakiem. Droga ostro wchodzi do góry. Do szczytu jest troszeczkę ponad 4,5km, podejścia do pokonania mamy tutaj 751 metrów. Nie ma lipy, będzie ostro pod górę. Moje płuca, po przechorowaniu COVIDu w kwietniu, oraz będąc już wcześniej zniszczonymi przez astmę dostają teraz hardo po dupie. Zatrzymywanie się co 150 metrów to norma, przez chwilę mam kryzys i myślę o rezygnacji z dalszego podejścia. Dłuższa pauza wybacza, kontynuuję dalej. Nie byłem jednak sam, wszystkich, których spotkałem na szlaku, dopadł koroniak więc efekt uboczny w postaci osłabionej wydolności płucnej to był chyba standard w wariancie brytyjskim (ktoś jeszcze pamięta o tej odmianie? :p) Jak już mijacie rozejście na perć przyrodników to jesteście w domu, najgorsze za Wami Mała przerwa zaraz przed Kępą. Widoki zajebiste, dookoła grzmi, ogólnie humor gituwa XD Przeszedłem przez Sokolicę, zaraz przed Kępą zrobiłem dłuższy postój na szamę i nawodnienie. Dodatkowo zaczęło wiać coraz to mocniej więc czas, aby doubierać się w ekstra polar. Teraz droga prowadzi przez niską roślinność – kosodrzewinę i niskie drzewka. Zaczyna wiać (wyszliście z lasu, heloł), ale dzięki temu dopływ chłodniejszego powietrza pozwala na trochę mocniejsze przyciśnięcie. Mnie w takich warunkach idzie się o wiele lepiej więc teraz dopiero zaczynam wyrywać do przodu. Jak na razie wszystko jest ok czasowo, będę idealnie na szczycie na wschód, choć czuję że po drodze zgubię jeszcze parę minut ekstra więc na szczycie zastanie mnie jeszcze ciemność. W drodze na szczyt powoli widać słońce, które powoli zaczyna malować pomarańczowymi barwami zaspane miasta. Wybór wschodu słońca jako idealny moment na wejście na Babią to był celny strzał. 03:37. Jestem! Czas rozłożyć się teraz wygodnie przy kamiennej ściance, wyciągnąć kawę z termosu, nalać sobie do kubeczka i we wspaniałym czasie, mając w ręku napar Bogów o niesamowitym smaku i aromacie rozpocząć nowy dzień. TAK TRZEBA ŻYĆ KOCHANI! Wschód słońca właśnie się rozpoczyna! Pamiętacie zasadę 32 z filmu Zombieland? Enjoy the little things. Żyjcie tak, aby tę zasadę stosować jak najczęsciej! No dobra, nie był to najbardziej spektakularny wschód słońca jaki miałem, ale hej! Było pięknie, w bardzo fajnym towarzystwie, z kawą i tak dalej. Doceniajcie i takie chwile, warto! Poznajecie? Yup. To Tatry. Znak szczytowy i w tle Tatry. Widoki naprawdę zapierają dech w piersi. Czy to czas na legendę? Yesss. Otóż Babia Góra to tak naprawdę masyw górski, nazwa samego szczytu to Diablak. Legenda głosi, że na szczycie Diablaka Diabeł budował dla zbójnika, z którym podpisał umowę, zamek. Jednak pewnego poranka, gdy zapiał kur, prawie ukończony zamek zawalił się i pogrzebał pod swoimi ruinami zbójnika. Miejscowi mówią, że podczas burzy można usłyszeć na szczycie stukanie jego ciupagi spod skał. Oprócz nazwy Diablak miejscowi używali też nazw jak Diable Zamczysko, Diabli Zamek, a aby dodać smaczku, to na starych niemieckich mapach Diablaka znajdziecie pod nazwą Góra Diabła (niem. Teufelspitze). Wschód wschodem, pora by ruszać w dalszą drogę. Postanawiam zmienić jednak trasę. Niestety żółty szlak od skrętu ratowników jest tylko jednokierunkowy więc pozostają mi dwie opcje. Wracam tak samo jak przyszedłemIdę dalej czerwonym szlakiem do schroniska na Markowych Szczawinach i stamtąd niebieskim szlakiem udam się niebieskim szlakiem na Przełęcz Krowiarki Jako, że muszę w książeczce KGP potwierdzić wejście na szczyt poprzez wbicie pieczątki, wybieram opcję numer dwa i wydłużam sobie podróż. Morze chmur zaczyna spływać Boże prowadź mnie bezpiecznie szlakami i dolinami… Po dojściu do Przełęczy Brona odbijam w prawo – tak jak prowadzi szlak czerwony. Po dłuższym momencie ostrożniejszego schodzenia (skałki są wilgotne) docieram do schroniska. Tam krótka pauza, wbicie pieczątek, nawodnienie się i zjedzenie batona. Uzupełniam dzienniczek dla zachowania ciągu wydarzeń i notatek i ruszam szlakiem niebieskim. Idzie bardzo ładnie, widać że szlak remontowany był niedawno. Dzięki remontowi jest dostosowany dla osób niepełnosprawnych więc do Markowych Szczawin dostaniecie się bez żadnych utrudnień. To warto docienić! Po dojściu do Przełęczy Krowiarki opłacam opłatę za Park i za parking. Robię chwilę przerwy i jadę do domu się wyspać. To była pokaźna noc, pełna niezapomnianych wrażeń i przygód. Wiem, że na pewno wybiorę się tutaj ponownie. Może w zimę, może na kolejny wschód słońca. Mawiają, że każdy prawdziwy turysta podziwiał choć raz wschód Słońca widziany z wierzchołka Babiej Góry... Miejsce: Serce Beskidu Żywieckiego Cel: Wschód Słońca na Babiej Górze Trasa: Zawoja Schronisko PTTK Markowe Szczawiny Perć Akademików Babia Góra Przełęcz Brona Schronisko PTTK Markowe Szczawiny Zawoja Długość trasy: 16 km Pogoda: bardzo dobra Widoczność: bardzo dobra Poprzednia część retrospekcji: Rowerem ku Babiej Górze Do naszego noclegu przyjechaliśmy ok. godziny 19:00. Po szybkim prysznicu i bardzo dobrej kolacji czasu na odpoczynek było stosunkowo niewiele. Okazało się też, że do naszej trójki dołączył czwarty kolega, który akurat u Tomka przebywał. Plan wyprawy był już ustalony, pozostawała tylko jedna kwestia; o której wyruszyć? Do odpowiedzi na to pytanie potrzebna była nam godzina wschodu Słońca. Wspomniany już wyżej kolega odszukał w Internecie, w swoim telefonie, iż 2 sierpnia wschód odbędzie się o godzinie 4:09. Byłem tym zdziwiony, gdyż wschód podczas najdłuższego dnia roku ma miejsce ok. godziny 4:00, a przecież od tego dnia minął już ponad miesiąc. Wszedłem w nim w polemikę i po krótkiej dyskusji postanowiliśmy zadzwonić do wszystkich znajomych, którzy tego wieczoru mogli mieć pod ręką komputer. Wykręciłem numer do Pawła, z którym byłem na Rysach. Po kilku minutach otrzymuję wiadomość, że wschód Słońca będzie o 4:58. Między pierwszym a drugim wschodem różnica wynosiła aż 50 minut więc wciąż nie mieliśmy pewności. Po następnych chwilach otrzymaliśmy kolejną informację: 4:36. Warto też przy tym zaznaczyć, iż w różnych częściach Polski, wschody Słońca są o innych porach. W następnych próbach, prosiliśmy więc o dokładne sprawdzenie czy aby wyświetlona godzina nie jest wschodem dla Warszawy bądź Gdańska. Upłynęło kilkanaście minut i pojawiły się następne propozycje: 4:17, 4:26 i 5:00 oraz kilka innych. Trudno opisać nasz śmiech, gdy czytaliśmy te informacje. Ogółem, dziesięć różnych osób podało dziesięć różnych wschodów Słońca. Można było od tego zbaranieć! Mętlik informacji dopełniła ostatnia propozycja – 5:12 – autorstwa Sylwii, którą szczerze pozdrawiam, gdyż jak się później okazało, bardzo na to zasłużyła. Zanim jednak do tego doszło, nie mogliśmy zignorować żadnego wschodu Słońca. Rozpiętość była ogromna. Od 4:09 do 5:14 – aż 65 minut ! Oczywisty stał się więc fakt, że musimy zdążyć mimo wszystko na mało realną 4:09, gdyż przegapienia wschodu Słońca bym po prostu nie przeżył. Aż dwie godziny snu zakończyły się pobudką kwadrans po dwudziestej czwartej. Po szybkim śniadanku, ok. 20 minut później wyruszyliśmy. Powietrze było bardzo rześkie, a niebo troszkę zachmurzone. Byliśmy wyposażeni w kilka latarek, których moc pozostawiała wiele do życzenia. Najwygodniejsza w takiej sytuacji była czołówka jednak i ona nie w pełni rozświetlała nam drogę. Jeszcze przed wyprawą rowerową miałem pewien dylemat. W domu leżała latarka wielkości bidonu rowerowego. Jej rozmiar powodował, iż przy ewentualnej wspinaczce musiałbym ją trzymać w rękach, co nie było by zbyt wygodne. Wzięcie jej okazało się bardzo trafną decyzją. Początkowa droga prowadziła szlakiem czarnym. Szedłem nim bodajże dwa lata temu, jednak to Tomek przodował grupie gdyż wszystkie te drogi wokół Zawoi zna jak własną kieszeń. Chodzenie nocą po górach jest specyficzną czynnością. Przede wszystkim nie wolno wybierać się samemu, gdyż jest to równie wielka głupota jak wspinaczka na Giewont w czasie burzy. Dodatkowo nocne wędrówki powinny odbywać się szlakami, które bardzo dobrze znamy. Idąc na przedzie spogląda się przecież na nogi i ścieżkę, a nie na drzewa, na których namalowane są – niewidoczne nocą – znaki. Gdybym wybrał się nocą na szlak, którego nigdy wcześniej nie pokonałem to musiałbym się zatrzymywać, co parę metrów, żeby rozglądać się dookoła w poszukiwaniu znaku. To wydłużyłoby wędrówkę kilkakrotnie, nie mówiąc już o tym, że mnóstwo jest miejsc trudnych do oznakowania. Wtedy zagubienie się nocą w górach jest murowane. Leśny fragment naszej trasy na Babią Górę charakteryzował się dużą ilością błota, które musieliśmy sprytnie omijać. Staraliśmy się przy tym w miarę płynnie rozmawiać, aby zagłuszyć leśne dźwięki, które zwykłego człowieka mogłyby przestraszyć. Świecąc sobie pod nogi, czasem podnosimy głowę bądź rękę w celu poświecenia dalej. „Prawdziwi szczęściarze” zaś w takich momentach ujrzą w bliskiej dali zwierzęce ślepia, od których odbija się światło. Nas taka niewątpliwa atrakcja na szczęście ominęła. Swoją drogą ciekawe jakbyście się wtedy zachowali? Stały marsz wyzwalał w nas sporo ciepła. Niedługo po starcie nastąpił postój na zdjęcie polarów. Krótki rękawek w tej fazie drogi wystarczył. Przed godziną drugą dotarliśmy do schroniska, które wyglądało jak opustoszałe. Drzwi do niego były zamknięte, lecz jeśli ktoś chciałby w nocy na siłę tam wejść to obok drzwi jest dzwonek – można zadzwonić. Ciekawe jakby się wtedy zachował obudzony ze snu właściciel. My takiej bezczelności nie mieliśmy i rozłożyliśmy na jednej z ławek przed budynkiem. Postój trwał pół godziny i warte odnotowania było w nim jedno zdarzenie. Otóż nasze rozmowy wciąż nie ustawały. W pewnym momencie na 2-3 sekundy zapadła cisza. Podczas tych kilku sekund usłyszeliśmy jakiś dziwny dźwięk dochodzący z lasu. Nastąpiła nagła konsternacja. Po następnych kilkunastu sekundach uciszania się nawzajem, wsłuchaliśmy się w to „coś” jeszcze raz. Był to dziwny dźwięk trwający może dwie sekundy, który – co najciekawsze – powtarzał się cyklicznie. Ponadto, każda seria tego szmeru wywoływała w nas z jakiegoś powodu śmiech. Po kolejnym uspokojeniu się, nadstawiliśmy ucha, aby zbadać kierunek dochodzenia dźwięków. Chwilę później wszystko już było jasne. To pies pasterski chrapał. Teraz to już od śmiechu się powstrzymać nie mogliśmy. Mniej więcej o 2:20 wyruszyliśmy ze schroniska. Z czasem było bardzo dobrze. Przed wyruszeniem zaś do omówienia zostawała kwestia wyboru drogi. Naturalnie całej pełnoletniej społeczności, która wiedziała o naszej wyprawie, powiedzieliśmy, że idziemy przez przełęcz Bronę, no bo tylko szaleńcy pchali by się w środku nocy na Perć Akademików. W naszej grupie zdania były podzielone. Ostatecznie postawiłem na swoim i wyruszyliśmy najtrudniejszym szlakiem Beskidów na szczyt Babiej Góry. Pogoda, ku naszemu zadowoleniu, poprawiła się. Niebo było rozgwieżdżone, dostrzegliśmy nawet kilka znanych konstelacji m. in. Mały Wóz. Po wyjściu z lasu po raz pierwszy ujrzeliśmy Diablak. Wtedy byliśmy już pewni, że zobaczymy wschód Słońca w pełnej okazałości. Szlak zaczął stwarzać pewne trudności. Był moment, w którym o mało co nie uderzyłem głową w gałąź. Było też mokro i ślisko. Szedłem w zwykłych adidasach, gdyż ciężar brania dodatkowo butów górskich w kontekście powrotu nie brzmiał zbyt lekko. Dotarliśmy do pierwszej serii łańcuchów. Teraz już z każdym krokiem było coraz ciekawiej. Perć Akademików nocną porą Przy stromym podejściu ubezpieczonym łańcuchem ujawniła się nasza dobra współpraca. Pokonałem ten odcinek jako pierwszy, następnie odwróciłem się i oświetlałem moją latarką drogę następnym łazikom. Jak wiadomo punktem kulminacyjnym Perci są klamry i kilkumetrowa ściana. Dotarliśmy do nich po godzinie trzeciej. Nad naszymi głowami niebo było ciemnogranatowe, lecz na wschodzie zaczęła się już formować błękitna łuna. To zwiastowało nadchodzący dzień. Pokonywanie klamer u schyłku nocy należało do przyjemności. Być może to za sprawą ciemności, dzięki której nie było widać przepaści. W tym punkcie nasza współpraca również się powtórzyła, a ponadto klamry okazały się doskonałą okazją do robienia zdjęć. Po pokonaniu ściany przeszył nas zimny ziąb. Królowa wiatrów zaczęła dawać o sobie znać. Szybkie nałożenie polarów okazało się koniecznością. Do szczytu było już tylko kilkanaście minut. Niebieska łuna zaczęła się rozszerzać, pod nią z kolei pojawiały się barwy żółci i pomarańczy. Nocne wspinanie zakończyło się dokładnie o 3:50 kiedy to jako pierwsi tego dnia stanęliśmy na wierzchołku Babiej Góry. Silny wiatr od razu przegonił nas za stertę kamieni. Teraz już pozostawało tylko czekać. Początkowo nie było widać nic oprócz Małej Babiej Góry. Niebieski pas wschodniego horyzontu łączył się z bardzo długą i płaską linią granatu. Stanie na szczycie powoli nas wyziębiało. Była to dobra pora na obiad, którym dziś było – nazwane zresztą przez nas – wojskowe „żarcie” amerykańskie. Charakteryzowało się ono tym, że wystarczyło zalać torbę jakąkolwiek wodą (nawet zimną mineralną), żeby jedzenie zaczęło się samo gotować. Po kilkunastu minutach mogliśmy się delektować ciepłym jedzeniem meksykańskim z fasolką i wieprzowinką. Były także krakersy, a także nachosy w kształcie małych walców. W pewnej chwili do naszej uczty dołączył się jeszcze jeden osobnik. Podszedł do nas znienacka, był całkiem młody, miał duże spiczaste uszy, wielkie ślepia i był cały rudy na wierzchu. Przez chwilę kręcił się wokół nas, nie wydawał się zbyt groźny, zapewne nachodził turystów już nie pierwszy raz. Zanim dobrał się do naszych zapasów musiał przejść obowiązkową sesję fotograficzną. Lis – bo o nim mowa – wyglądał całkiem przyjaźnie. Oswojone zwierzę jadło nam z ręki. Z mych palców, wprost do pyska wziął krakersa. Czekanie na wschód razem z leśnym gościem umiliło nam czas. Tak jak się tego spodziewałem, godzina 4:09 nie wypaliła, kolejne opcje również. W międzyczasie do naszej trójki doszła grupa turystów idących z Krowiarek. Tego dnia wschód Słońca oglądało z Diablaka siedem osób. 1-3) oczekiwanie na magiczny wschód Słońca Zbliżała się godzina piąta i robiło mi się coraz zimniej. W dole migotały się światła Zawoi, zza ciemności wyjawiło się pasmo Policy, nawet Tatry odsłoniły swe najwyższe wierzchołki. Niebo coraz bardziej się zmieniało. Tuż nad pasem granatu na horyzoncie, widniał cieniutki paseczek czerwieni, nad nim trochę szerszy żółty, który stopniowo przemieniał się w błękit. Odwracając się zaś w drugą stronę można było ujrzeć głęboko śpiącą noc. 1-3) tuż przed wschodem Słońca Musiałem nałożyć na siebie narzutę, przeznaczoną pierwotnie do siedzenia, aby nie wychłodzić całkowicie organizmu. Kurtka bardzo by się wtedy przydała. Od kilkunastu minut wpatrywaliśmy się bez ustanku w kierunku wschodnim. Aż w końcu zaczęło się! Dokładnie o 5:10. Ku memu zdziwieniu Słońce nie zaczęło wychodzić z kreski między granatem a czerwienią, lecz z jeszcze niższego pułapu. Wtedy dopiero mogłem zobaczyć jak szybko porusza się to świecące kółko. Magiczna chwila trwała bardzo krótko. Po minucie było już po wszystkim. Na twarzy poczułem pierwsze promienie, dzięki którym zrobiło mi się bardzo przyjemnie. Podziękowania należą się też Sylwii, która pokazała dziesięciu facetom jak poprawnie należy korzystać z Internetu. 1-2) Pamiętna chwila (godz. 5:10) - Wschód Słońca na Babiej Górze Robiło się coraz jaśniej i ku mojemu zniecierpliwieniu – cieplej. Patrząc w kierunku Tatr cała Orawa wraz jej największym jeziorem były zamglone, widać było tylko wierzchołki powyżej 1900 m Na Diablaku spędziliśmy ponad 2 h. Koło szóstej rozpoczęło się zejście. Po wyjściu zza kamieni wiatr znów o sobie przypomniał. Wiało tak mocno, że podmuchy wywiewały mi łzy. Na szczęście im niżej, tym było lepiej. Na przełęczy Brona promienie były już na tyle silne, że moje zewnętrzne okrycie posłużyło za koc do leżenia. Starczyło na nim miejsca tylko dla trzech osób, toteż ja klapnąłem sobie pod słowackim słupkiem. Prawie przy nim zasnąłem. Spędziliśmy tam koło godziny czasu. Dalsze zejście odbyło już się bez większych historii. Cała wyprawa zakończona po raz kolejny pełnym sukcesem. Tego wschodu z pewnością nigdy nie zapomnę, gdyż tak doskonale utrwaliły go zdjęcia. Przybyliśmy ok. godz. 10:00, kilkadziesiąt minut później byłem już w łóżku, musiałem odespać jak najwięcej by mieć siły na powrót, który też dostarczył paru wrażeń. Wstałem kwadrans po drugiej. Pierwotnie chcieliśmy załadować rowery do PKS-u i spokojnie wrócić do Krakowa. Czas naglił, ponieważ autobus odjeżdżał z Zawoi Policzne o 15:00. Musieliśmy też jeszcze tam jakoś dojechać. Pakowanie odbywało się w pośpiechu. Tym razem nie było już pomocy ze strony taty Tomka, toteż plecak zrobił się cięższy. Po podziękowaniu i pożegnaniu ruszyliśmy. Wtedy była 14:52. Szaleńczy podjazd z dnia poprzedniego zamienił się w kręty i niebezpieczny zjazd. Wjechaliśmy na drogę główną, i znów ta mozolnie pnąca się droga do góry. To było ostre pedałowanie. Już byliśmy tak blisko Policznego, już wjeżdżaliśmy na ostatnią prostą, gdy nagle widzimy, że autobus rusza, zabrakło 300 metrów... Na pocieszenie pozostawał fakt, że następny PKS odjeżdżał o 16:20 z Zawoi Markowa. Niestety, żeby tam dojechać musieliśmy objechać prawie całą wieś dookoła. Przyjemny w tym wszystkim był zjazd główną drogą. Właściwie nie trzeba było robić obrotów nogami, bo rower sam sunął po dobrej jakości asfalcie. W Markowej czekaliśmy prawie godzinę tylko po to, aby przeżyć niemałe rozczarowanie. W międzyczasie jednak naszą uwagę przykuł samochód, w którym szyba od strony przedniego pasażera była całkowicie otwarta. Gdyby takie autko było w Krakowie, to po pięciu minutach już by go nie było. Poraża niesamowita głupota kierowcy, a przede wszystkim pasażera tego samochodu. W środku pojazdu, na siedzeniu leżał jakiś atlas oraz długopis. Wzięliśmy ten ostatni i napisaliśmy mały liścik, w którym zawarte było dużo ironii i sarkazmu. Później czas przyszedł na rozczarowanie. Otóż duży PKS okazał się zwykłym busem. Nie było wyjścia. Musieliśmy udać się w długą i męczącą podróż do Makowa Podhalańskiego, gdzie chcieliśmy złapać jakiś pociąg. Najmniej przyjemna w tym wszystkim okazała się jazda krajową „28”. Na stacji PKP na nasze głowy poleciał kolejny kubeł zimnej wody. Pociągi do Krakowa odjeżdżały kwadrans po czwartej i siódmej. Tymczasem była 17:20... Po przebyciu kilkudziesięciu kilometrów ruchliwymi drogami nie mogliśmy dać za wygraną. Pobliski dworzec autobusowy niestety, również rozwiał nasze nadzieje na koniec wyprawy rowerowej. PKS do Krakowa odjechał pół godziny temu... Koniecznością stało się pokonanie dodatkowych kilometrów. Sucha Beskidzka powitała nas kolejnymi „doskonałymi” nowinami. Autobus do Krakowa odjeżdżał za półtorej godziny. Takie czekanie było bezsensowne... Przegraliśmy już 5 bitew. Dwie w Zawoi, dwie w Makowie i jedną w Suchej – to jednak nie był koniec wojny. Pozostawała absolutnie jedna i ostatnia możliwość, a mianowicie dworzec kolejowy. Stoi on trochę na uboczu miasta i jest oddalony od jego centrum. Patrzyłem tylko wciąż na mój licznik jak bije już ponad setkę. Wjechaliśmy na teren dworca niespodziewanie od tylnej strony. Wiązało się to z przejazdem przez boczne perony gdzie wjazd był zabroniony. Później nawet zwrócono nam za to uwagę. Po wejściu do hallu gorączkowo odnalazłem rozkład jazdy i mogłem tylko zakrzyknąć Alleluja! Pociąg odjeżdżający o 18:12, który już stał na peronie. Bilet kosztował 10 zł + 4 zł za przewóz roweru. Z wielka ulgą wsiadamy do pociągu, który zgodnie z planem ruszył i jechał bardzo długo nie zatrzymując się na żadnej stacji. Wywołało to nasze zdziwienie, gdyż była to relacja o statusie normalnej. Pociąg nie zatrzymał się nawet w Skawinie. Tak więc był to strzał w dziesiątkę. Po Suchej Beskidzkiej kolejną stacją był dopiero krakowski Płaszów. Ponadto jazda odbyła się bez większych postojów i zajęła nie co ponad godzinkę. Szczerze mówiąc, PKP zasłużyło tutaj na pochwałę. Powrót mile mnie zaskoczył. Na Dworcu Głównym nastąpiło podziękowanie i pożegnanie. Oboje byliśmy napełnieni widokami oraz pozytywną energią. Bilans dwudniowej wycieczki wyniósł prawie 121 km pokonanych rowerem, w nieco ponad 7 h + 16 km w górach. Była to kolejna wyprawa, która przejdzie do historii. Po raz kolejny muszę podkreślić, że te wakacje to jakiś kosmos, którego nigdy wcześniej nie przeżyłem. Sam już nie wiem, która wyprawa była najciekawsza, po prostu wszystkie są wspaniałe, a przecież to dopiero połowa wakacji... Podziękowania dla Tomka i Sebastiana za wspaniałą fotograficzną robotę. :)

babia góra wschód słońca godzina